Gdy wpiszemy w wyszukiwarkę google słowo: „przyjaciel”, z łatwością znajdziemy stronę Jacka Rynga. To e-wolontariusz z podopolskiej wsi, który, korzystając z klawiatury i komputerowej myszki, pomaga ludziom z różnych zakątków Polski.
– Jacku, znowu tu jestem i po raz kolejny mam pewność, że nie przypadkowo. Jesteś paradoksem i przez to budzisz do myślenia inaczej albo utwierdzasz w przekonaniach, które dla większości wydają się „nie na te czasy”. Jesteś inspiracją. Powtórzę raz jeszcze: jak to dobrze, że są tacy ludzie, jak Ty! – pisze na forum internautka Viola.
Podobnych wpisów na stronie Jacka jest znacznie więcej. Zagląda na nią średnio 400 osób dziennie. Co to za strona? Jak tłumaczy jej autor, powstała, by pokazać innym, że osoba niepełnosprawna także może żyć aktywnie i ciekawie. – Może być motywacją dla innych niepełnosprawnych osób, którym brakuje odwagi i pewności siebie. Zaglądają do mnie także osoby w pełni sprawne, które po prostu potrzebują wsparcia – opowiada. – Jedni oczekują uwagi, inni zrozumienia, jeszcze inni otuchy. Czasem to tylko jednorazowy kontakt, czasem nawiązuje się trwalsza relacja. Jednak nie wszystkim wystarcza korespondencja. Część wirtualnych znajomości udało nam się przenieść do rzeczywistości.
Jego dzień zaczyna się o 6 rano. Do komputera zasiada tuż po śniadaniu – Na brak zajęcia nie narzekam – przyznaje z satysfakcją. – Internetowe strony mają to do siebie, że trzeba je często aktualizować i modernizować. Czasem brakuje mi czasu, by to wszystko ogarnąć, jednak staram się, jak mogę.
Jacek to przykład samouka. Wszystkiego, co związane z komputem nauczył się samodzielnie. – Kiedy kilkanaście lat temu w moje ręce trafił komputer, nie widziałem nawet, jak go włączyć. Uporem i systematyczną pracą nauczyłem się wszystkiego od początku – wspomina.
Dlaczego to robi
– Do 25. roku życia starałem się unikać ludzi. Czułem się jak dziwoląg, który wzbudza niezdrową ciekawość i razi czyjeś poczucie „dobrego smaku” – pisze sam o sobie Jacek.
Urodził się z rdzeniowym zanikiem mięśni. To nieuleczalne schorzenie, uwarunkowane genetycznie. Jako dziecko był w miarę sprawny. Miał silne ręce, poruszał się na czworakach. Nie pamięta jednak, by kiedykolwiek stał o własnych siłach. – Mam w pamięci zdjęcie z dzieciństwa, na którym stoję, a ktoś trzyma mnie za rękę. Na mojej twarzy jest wyraźny grymas, widać mój wysiłek i to, że samo stanie sprawia mi trud.
Choroba nasiliła się, gdy Jacek był nastolatkiem. Sam wspomina ten czas jako koszmarny okres w jego życiu. Zero kontaktów, zero znajomości. Nie chodził do szkoły, miał indywidualny tryb nauczania. Był bardzo samotny, a przy tym zamknięty.
– Wstydziłem się swojej niepełnosprawności. Nie chciałem wychodzić na zewnątrz. Pamiętam, jak kuzyn chciał zabrać mnie na spacer, a ja z całych sił hamowałem wózek. Czułem się poniżony.
Przełom nastąpił, gdy Jacek zadzwonił do opolskiego radia. Podczas studenckiej audycji ogłosił, że potrzebuje kogoś, kto pojechałby z nim na turnus rehabilitacyjny. Otrzymał tylko jedną odpowiedź, wystarczyło.
– Tą osobą była Marta, która przygotowywała się do studiów na medycynie – opowiada Jacek. – Chciała sprawdzić się w opiece nad osobą niepełnosprawną, a przy tym zrobić coś dobrego. Jak później przyznała, bardzo się tego bała. Dla niej decyzja o wyjeździe była bardzo odważnym krokiem, dla mnie czymś, co całkowicie odmieniło moje życie. Dziś sam mogę pomagać innym, dzięki czemu moje życie ma sens. Gdyby sprowadzało się wyłącznie do brania, byłoby bardzo jałowe, a ja nie byłbym szczęśliwy.
Największy sukces
– Odbierając je miałem okazję podziękować swoim rodzicom, że tak wiele czasu i wysiłku mi poświęcają. Z czasem coraz bardziej doceniam ich rolę w moim życiu. Nasila się we mnie pragnienie, aby podziękować im za to wszystko. Bardzo chciałbym, aby ten mały Jacek, któremu poświęcili tyle trudu, choć czasem napawał ich dumą.
Do swoich sukcesów zalicza także wędrówki po górskich szlakach oraz kilkanaście pielgrzymek do oddalonej o ponad 100 km Częstochowy. Trudno jest mu jednak rozstrzygnąć, co było tym największym sukcesem. – Czasem może być nim dobrze przeżyty dzień, inspirujące spotkanie, a nawet zwykły uśmiech drugiego człowieka – dodaje.
Największa porażka
– Czasem brakowało mi odwagi, by podjąć się czegoś wielkiego, by zaryzykować. Pamiętam, jak w dzieciństwie miałem możliwość wyjazdu do sanatorium. Była to dla mnie szansa, by wyjechać z domu, poznać ludzi, nawiązać kontakty i wyrwać się spod opieki rodziców. Nie wyjechałem. Było zbyt wiele wątpliwości i zbyt mało odwagi. Dziś mam wrażenie, że gdybym się wtedy przełamał, moje życie już znacznie wcześniej byłoby tak ciekawe, jak dziś. Podobnych sytuacji było więcej. Zbyt często nie starczało odwagi.
Plany na przyszłość
Z niecierpliwością czeka na wiosnę. Dla Jacka to czas upragnionych wyjazdów i spotkań. Chce wyjechać nad polskie morze. Gdy pytam o mniej przyziemne marzenia – chociażby lot w kosmos – odpowiada, że szkoda czasu, by zaprzątać sobie głowę czymś nieosiągalnym. Do szczęścia wystarczy polski Bałtyk.
– Lubię, gdy życie samo mnie zaskakuje. Nie spodziewałem się, że dziś będę udzielał wywiadu. To bardzo miła niespodzianka. Mam nadzieję, że czeka mnie jeszcze wiele równie fajnych rzeczy.
Jacek planuje także rozwijać swoją stronę internetową. Chce stworzyć portal społecznościowy, który służyłby do odnajdywania wolontariuszy. Jak jednak zastrzega, na razie to tylko plany.
Pobierz
-
201112021506190239
707693_201112021506190239 ・38.72 kB
Źródło: inf. własna ngo.pl